Początki z aparatem, czyli jak wyglądają pierwsze dni leczenia ortodontycznego z punku widzenia pacjenta

Osoby planujące leczenie ortodontyczne bardzo przejmują się tym, jak będzie wyglądało ich życie z aparatem. Zadają mnóstwo pytań ortodoncie na pierwszych wizytach diagnostycznych, ale również szukają na nie odpowiedzi m.in. na forach internetowych. Najlepsza okazuje się wiedza z pierwszej ręki, czyli od ludzi, którzy są w trakcie terapii lub mają leczenie już za sobą. Dlatego dziś swoim doświadczeniem podzieli się z Wami moja pacjentka, która nosi aparat dopiero od dwóch tygodni.

Mam 34 lata i zdiagnozowany tyłozgryz. Najbardziej przeszkadzają mi stłoczenia widoczne z przodu –wypchnięte górne dwójki, stojące nierówno dolne jedynki i dwójki oraz zrotowane dolne trójki. Nigdy wcześniej nie byłam leczona ortodontycznie. Decyzję o tym, że chcę poprawić swój zgryz podjęłam sama, już jako osoba dorosła. Mimo to parę lat zajęło mi ostateczne zdecydowanie się na założenie aparatu ortodontycznego!

Do Pani doktor Kamili Wasiluk trafiłam już w 2017 roku. Zrobiłyśmy wtedy wyciski, zdjęcia zębów oraz wstępną analizę. Chciałam widzieć na czym w ogóle stoję – jak poważna jest moja wada i jak miałoby wyglądać jej leczenie. Potem planowałam jeszcze drugą ciążę, więc nie chciałam od razu zakładać aparatu. Poza tym obawiałam się tego jak będę w nim się czuć oraz wyglądać. Noszenie aparatu nigdy nie było moim marzeniem. Nie widziałam jednak innego wyjścia, chciałam mieć proste zęby, więc chęć zadbania o swoje zdrowie i dobry wygląd przeważyła.

Po tym, gdy urodziłam córeczkę i spędziłam prawie rok w domu – nie tylko opiekując się nią, ale również ze względu na pandemię, która w tym czasie wybuchła, w końcu zdecydowałam się na ten krok. Tym razem już nie analizowałam, nie zastanawiałam się, tylko zdecydowałam – zakładam aparat. Wcześniej uzupełniłam drobne ubytki oraz wykonałam higienizację i tak przygotowana przyjechałam z Krakowa do Triclinium.

Tak! Zdecydowałam się na ortodontę tak daleko od mojego miejsca zamieszkania, ponieważ wiedziałam, że ufam tylko Doktor Kamili Wasiluk. Znałam jej podejście – nie chciałam, żadnych ekstrakcji zębów, zależało mi na uzyskaniu ładnych, szerokich łuków, ustawionych jak najbardziej estetycznie, jednocześnie tak, żeby nie zaburzało to moich rysów twarzy, a je podkreślało. Chciałam, żeby ortodonta całościowo spojrzał na wygląd mojego dolnego odcinka twarzy, a nie tylko układ zębów. Wiedziałam, że w tym gabinecie będę mieć to zagwarantowane.

Wybór aparatu

Pani Doktor raz jeszcze przyjrzała się mojemu zgryzowi, wykonała niezbędne fotografie. Potem przeszłyśmy do wyboru aparatu stałego. Wiedziałam, że na pewno chcę, aby był estetyczny. Początkowo myślałam o aparacie ligaturowanym z zamkami kryształowymi lub porcelanowymi i mlecznymi lub perłowymi gumkami. Chciałam go założyć na oba łuki. Doktor Kamila jednak przekonała mnie, że lepszy w moim przypadku będzie aparat samoligaturujący Damona. Po pierwsze ze względu na to, że efekty będą szybsze. Poza tym jest on mniej awaryjny i wizyty kontrolne mogą odbywać się rzadziej – co ok. 6-8 tygodni, co będzie dla mnie zdecydowanie bardziej komfortowe, niż przyjeżdżanie częściej lub z ewentualnymi awariami aż z Krakowa. Uznałam, że ma rację. Potem jeszcze rozważałyśmy, czy aparat ma być cały estetyczny, czy np. dolny łuk zrobić w układzie 3+3, a więc zamki kryształowe przykleić jedynie na przednie zęby od jedynek do trójek, a resztę metalowe. Albo ze względu na to, że dolny łuk jest mniej widoczny przykleić na niego same zamki metalowe. Doktor Wasiluk doradziła mi, żeby wybrać tę drugą opcję. Powiedziała, że naprawdę tych zamków na dole prawie nie widać, a cenowo wychodzi to zdecydowanie korzystniej. Tak też zrobiłyśmy – na górnym łuku zamontowałyśmy aparat Damon Clear, a na dole Damon Q metalowy.

Przyklejanie zamków

Samo zakładanie aparatu trwało ok. 45 minut. Było całkowicie bezbolesne, co nie zmienia faktu, że stresowałam się. Jedynie niekomfortowe było zakładanie i ściąganie gumowego retraktora (tzw. optra gate), który pozwalał uzyskać całkowity dostęp do moich zębów. Bardzo fajne jest to, że dzięki temu, że zdecydowałam się na system Damona nie mam założonych pierścieni. Rusztowaniem dla mojego aparatu są rurki, które zostały przyklejone na szóstki. Dodatkowo od razu na mój dolny łuk zostały zamontowane dwie sprężynki między dwójkami, a czwórkami, co ma na celu zrobienie miejsca na zrotowane i stłoczone trójki. Więc cała estetyka tego łuku i tak póki co jest mocno przez nie zaburzona. Nie uwierają mnie one zanadto, ani nie powodują jakiegoś bolesnego rozpierania. Jedynie sprawiają, że dolna warga jest nieco bardziej wypchnięta. To co jeszcze zostało u mnie wykonane to tzw. podniesienie zgryzu. Pani Doktor na siódemkach nadlała mi z kompozytu takie jakby kule w kolorze niebieskim, które mają za zadanie nie dopuszczać do nagryzania górnym łukiem na dolny, przez co nie będę sobie uszkadzała zamków i doprowadzała do ich odpadania. Ma to również działanie terapeutyczne. Podobno w takim stanie separacji górnego i dolnego łuku aparat lepiej pracuje.

Pierwsze wrażenia

W momencie kiedy piszę ten wpis, aparat noszę już dwa tygodnie, które przyznam szczerze nie były dla mnie łatwe. Ktoś kto myśli, że założy aparat stały i bez problemu od razu przejdzie do normalności, uważam, że nie wie do końca na co się decyduje. Ja w pierwszej chwili po założeniu aparatu i zamknięciu ust przeżyłam szok. Co prawda należę do osób wrażliwych na różne bodźce, ale też wytrwałych. Mimo to, że odczuwam mocniej niż inni, to nie daję się łatwo złamać bólowi i dyskomfortowi. Tylko dlatego przetrwałam pierwsze dni i nie pobiegłam do jakiegokolwiek pierwszego lepszego gabinetu stomatologicznego, aby mi zdjęto „to coś”. Miewałam nawet w tym czasie sny, że odklejam sobie zamki, bo tak mi przeszkadzają, a potem zastanawiam się co ja narobiłam i jak ja sobie teraz sama je z powrotem założę?! Jak widać moja podświadomość też pracuje i nie tylko fizycznie, ale również psychicznie przeżywam ten czas adaptacji.

Początki były dla mnie bardzo trudne. Pierwsze wrażenie było takie, że przecież nie da się z tym kompletnie funkcjonować. Uczucie, jakby miało się w ustach kilogram żelastwa. Niemożność naturalnego domknięcia ust, seplenienie, ślinienie się… to było straszne.

Pierwsze spojrzenie w lustro, o rany! Wyglądam jak małpka. Sam aparat może być, ale zamknięcie w nim ust powodowało, że stawały się nienaturalnie wypchnięte. Co więcej podniesienie zgryzu i nadlane siódemki sprawiały, że nie umiałam znaleźć naturalnego położenia łuków względem siebie, więc broda była za bardzo wysunięta, albo za bardzo cofnięta. Dla osoby postronnej podobno nie wyglądało to źle, dla mnie osobiście bardzo dziwnie.

Po wyjściu z gabinetu odkryłam o zgrozo, że jeść też nie mogę! Przednie zęby bolały przy najmniejszym nagryzieniu nawet czegoś miękkiego. Boczne i tylne nie stykają się, więc nie miałam możliwości przeżucia czy pogryzienia nimi czegokolwiek. Zostało mi w tamtym czasie jedynie picie np. koktajli oraz jedzenie zup i rozgniatanie o podniebienie językiem tylko miękkich pokarmów takich jak np. jajecznica, awokado, ziemniaki lub połykanie kawałków jedzenia w całości. Takie jedzenie sprawia, że posiłki tracą smak i to dosłownie. Ktoś kto lubi jeść tak jak ja, będzie zawiedziony. Z  drugiej strony w takim stanie dieta odchudzająca jest gwarantowana, co również ma swój urok.

Po powrocie do domu, po paru godzinach nastąpił u mnie największy kryzys. Wieczorem zaczęły boleć mnie stawy skroniowo-żuchwowe. Nie umiałam poradzić sobie z ustawaniem żuchwy i szczęki przez poniesienie zgryzu. W nocy obudziłam się z bólem głowy i uczuciem, że za chwilę przez to zwariuje i nabawię się nerwicy, więc rano musze chyba, gdzieś jechać i jak najszybciej usunąć te kompozytowe kule! Na szczęści, jakoś udało mi się usnąć z tą myślą i tak nastał kolejny ranek.

Po przebudzeniu towarzyszyło mi uczucie totalnie wyschniętej śluzówki w jamie ustnej i obolałych policzków oraz wewnętrznej strony ust od przyklejonych do nich zamków. Zerknięcie do lusterka i ocena – dalej wyglądam jak małpka. Było mi źle. Do całego wachlarza niedogodności zaczęły dochodzić otarcia śluzówki, co powodowało, że mówienie i jedzenie zaczęło boleć.

Mycie zębów stało się w pierwszych dniach moim głównym zajęciem. Musiałam wyposażyć się w szereg akcesoriów – szczoteczka elektryczna, wyciorki, irygator, nić dentystyczna Superfloss, maść Sachol i płukanka Eludril oraz wosk ortodontyczny poszły w ruch. Całość higieny zajmowała mi jakieś 20 minut.

Same zęby od początku nie bolały mnie prawie w ogóle, jedynie przy nagryzaniu jedynek. Duże znaczenie pewnie ma tutaj rodzaj zastosowanego u mnie aparatu samoligaturującego, który wywołuje mniejsze tracie. Głównym dyskomfortem było dla mnie podniesienie zgryzu i sam aparat oddziałujący na tkanki miękkie jamy ustnej. To jak wyglądałam w aparacie po zamknięciu ust też nie napawało mnie optymizmem.

Przez ten czas mogłam liczyć na wsparcie Pani Doktor. Pytałam, czy to co odczuwam jest normalne, czy tak ma być. Uspakajała mnie i mówiła, żebym dała sobie na adaptację tydzień lub dwa. To było dla mnie bardzo cenne. I powiem Wam, że rzeczywiście trzeba przejść ten czas na spokojnie. W pierwszych dniach niewyobrażalne było dla mnie, aby wytrzymać z aparatem nawet miesiąc. Perspektywa dwóch lat leczenia była dla mnie przerażająca. Teraz czuję się o wiele lepiej.

Jak jest teraz

Obecnie górnych zamków praktycznie nie czuję. Dolne odrobinę, ale to chyba ze względu na te sprężynki, które odstają mocniej od reszty. Nauczyłam się sprawniej myć zęby. Jedzenie również wychodzi mi lepiej, umiem co nieco rozdrobnić lewymi bocznymi siódemkami, choć kotleta schabowego, czy burgera na pewno nie ugryzę do końca leczenia. Kanapki muszę sobie kroić tak jak mojej rocznej córeczce na żołnierzyki. Stawy skroniowo-żuchwowe też przestały mnie boleć, a podwyższenie zgryzu już lepiej znoszę. Z lewej strony już go nie czuję, jedynie z prawej mam dalej niewielki dyskomfort. Otarcia zaleczyłam maścią Sachol i płukankami oraz przyklejaniem na kłopotliwe zamki wosku ortodontycznego. Teraz nie musze już ich używać.

Przeżyłam również pierwsze kontakty towarzyskie i przełamałam lekki wstyd. Znajomi i rodzina twierdzą, że aparatu prawie nie widać, więc rzeczywiście jest to kwestia własnego przyzwyczajenia. Ja mimo wszystko nadal uważam, że dobrze, że możemy nosić maseczki i pracować zdalnie w domu, dzięki czemu nie muszę wszędzie go eksponować.

Podsumowując uważam, ze wybór aparatu był strzałem w dziesiątkę i cieszę się, że zdecydowałam się na rozpoczęcie leczenia ortodontycznego, mimo że początki zniosłam nie najlepiej. Czuję, że będzie mi coraz łatwiej, ale nie będzie to też totalna sielanka. I tak też powinniście się nastawić, jeśli chcecie podjąć się leczenia tak jak ja. Aparat stały to jednak ciało obce, które mamy przez wiele miesięcy w ustach. Uważam jednak, że jest to koszt, który warto ponieść, by potem móc cieszyć się pięknymi, równymi zębami. Poza tym ja dzięki swojemu doświadczeniu potrafię też już zrozumieć co czują inni, często o wiele młodsi pacjenci. Wcześniej nie wyobrażałam sobie, że noszenie aparatu może być zwłaszcza na początku, aż tak dokuczliwe. Bądźcie więc wyrozumiali zwłaszcza dla swoich dzieci, które wysyłacie na leczenie ortodontyczne i które niekoniecznie muszą umieć sobie jeszcze radzić psychicznie z takimi niedogodnościami. Sama czekam już z niecierpliwością na pierwsze efekty i kolejną wizytę kontrolną, które bardzo chętnie Wam zrelacjonuję.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *